Czy ryzykuję??
Czy stawiam wszystko na jedną kartę??
Dlaczego rozbiłam ,,skarbonkę”, by pojechać do The Home of Champion – miasteczka Mistrzów w Kenii.
Po prostu kocham biegać!!!!
Mam 38 lat, więc nie ukrywam, że to najlepszy moment, by powrócić na szczyt!!!
Po trzech operacjach i wypadku jedyną drogą rozwoju jest szukanie dodatkowych dla mnie bodźców treningowych. Poszłam za głosem serca i już teraz nie żałuję.
Niezależnie od moich wyników w bieganiu po powrocie, jestem i będę dumna z Siebie za odwagę, waleczność i determinację.
Jestem mgr Fizjoterapii, trenerem biegaczy i instruktorem Jogi, więc wiem,że zawsze sobie jakoś poradzę. Tymczasem jestem tu w Kenii i doświadczam nowych emocji, które mnie wzmacniają.
Po kolei…
Podróż ok 24h …Wszystko było ok z Warszawy przez Doha do Nairobi. Schody zaczęły się w Afryce. Opóźnienie ponad godzinę, a do tego nikt nie poinformował, że nastąpiła zmiana i mój lot ma międzylądowanie. Myślałam, że jestem w Eldoret, a tymczasem straż popędzała mnie, że samolot czeka na mnie. W środku nocy było mi wszystko już jedno, tym bardziej , że lot małym boeingiem linii kenijskich to walka o przetrwanie. Modliłam się, by tylko gdzieś wylądować.
Na szczęście Happy End nastąpił i po podróży już wygodną taksówką byłam w Iten.
Czekałam na pierwszy trening z niecierpliwością. Miała być spokojna ,,16”.
No to była do 5km….potem jakby ktoś mi zabrał tlen…Jeszcze jakaś wichura mnie zastała…Pomarańczowa ziemia kenijska do gęby mi powpadała, więc było mega smacznie.
Stwierdziłam, że jakoś dobrnę do końca treningu biegnąc pod wiatr, a potem wrócę motobike
do mojego guesthouse. Tak zrobiłam, choć jazda była ,,bez trzymanki” he he.
Pierwsze dni treningów na wysokości 2400 m n.p.m to była istna męka…Pierwsze 6km,a potem już coraz mniej tlenu. Dodatkowo górzysty teren i nierówne podłoże były dla mnie wyzwaniem.
Chciałam płakać, ale potem przychodziła akceptacja. ,, Biegnij, idź, ale do przodu”.
Pierwsze odcinki szybsze, czyli ,,setki” też sprowadzały mnie na ziemię.
Ukojeniem tej całej sytuacji była cała ,,otoczka” , czyli jedzenie i kenijski klimat.
Sama natura, czyli ugali (mąka kukrydziana z wodą), chapati (naleśniki), pyszne warzywa i owoce.
Pyszne jest githeri, czyli nasza fasolka po bretońsku bez mięsa. Sok z mango to po prostu ,,miodzio” tutaj. Bogatsza o nową wiedzę, jak jedzą mistrzowie wprowadzę nowości do diety ,,Runner’s Diet” z Fit Owsiana. Zamawiajcie więc, jeśli chcecie ,,biegać” na dobrym paliwie.
Dodatkowo jem owsianki z Polski z Melvitu czy burgery vegańskie z Soligrano.
Zdrową energię zapewniają mi batony na miodzie nieprzegrzewanym z Erdi Natural.
Suplementuję się kompleksowym zestawem witamin i minerałów Ultra Daily Healhy Pack
z Namedsport Polska. Jedna saszetka zawiera chyba 7 tabletek, które dostarczają mi pełen kompleks substancji niezbędnych dla zachowania homeostazy organizmu. Dodatkowo obecność zioł i antyoksydantów wspiera wymagania energetyczne i przyspiesza regenerację.
Po każdym treningu stosuję też aminokwasy rozgałęzione BCAA, a ostatnio też chwalę sobie glutaminę.
Gele energetyczne biorę jedynie na dłuższe jednostki treningowe tj. powyżej 16km.
Z faktu, że jestem w Kenii sama i biegam bez asysty świetnie spisują się gel bez konieczności popijania wodą np. total amino.
Trochę się rozpisałam o jedzeniu, ale paliwo jest dla sportowca konieczne, bo inaczej nie pojedzie.
Kiedy przyszła aklimatycja??? No myślę, że po 6 dniach totalnej męki coś ruszyło. Pierwsze bieg w drugim zakresie to było 2 razy 3km w tempie ok 4”16. Normalnie na nizinach biegam w całości 10km średnio po 4’06-4’08, czyli jest ok.
Pierwsze ,,przypalenie” to ,,speedwork”, czyli 20 razy 200m po 42 sek na stadionie w Tambach.
To stadion bez tartanu, tyle że jest płasko i w kółko. Jedzie się tam matatu za ok 2 zł, bo w Iten nie ma już słynnego ,,Kamariny Stadium” – mekka biegaczy została rozkopana.
Trochę miałam problem z prawym kolanem, a to za sprawą ciągłych zbiegów i podbiegów.
Przyznam, że w Polsce biegałam głównie po płaskim…..Tak więc nauka na przyszłość, by przed wyjazdem przygotować układ ruchu na panujące tu warunki.
Na szczęście moja wiedza fizjoterapeutyczna, pomoc on-line z Ortop Poliklinika, terapia Biomag, igłoterapia Lyapko Aplimedica oraz regularne masaże ( naprawdę tu masażyści są mega dokładni)u Kenijskiego fizjo Kosgei pozwoliły mi trenować bez przymusowej przerwy.
Czy nie bałam się jechać sama ???
Odpowiadam: Przed wyjazdem po prostu się nad tym nie zastanawiałam ( o kurka ???)
Tak naprawdę byłam tu dwa lata temu i poza jednym incydentem z kradzieżą ( notabene raczej tu nie Kenijczyk maczał palce) to Kenia jest bezpieczna. Po prostu trzeba uważać jak wszędzie. Zamykać każdorazowo drzwi, pilnować dokummentów i nie szlajać się po nocach.
W oknach są kraty, ale wartościowe rzeczy trzymajmy schowane, co by losu nie kusić.
Na co się przygotować?
Na prawdziwą prostotę i ,,spartańskie warunki”
Tym razem to mam luksus w moim guesthouse.
Zresztą polecili mi go Agata i Yacool z www.parawruch.pl , więc nie jechałam w ciemno.
Chodzę do sprawdzonej ,,restauracji” ,,Oasis”, gdzie jako drzwi służy ,,firanka” , a budynek to kilka zlepionych desek. Najważniejsze, że jest zdrowo i smacznie. Czasem mam taki luksus, że gotuje mi Aleks – chłopak, który opiekuje się guesthouse.
Na treningach, na ulicy i wszędzie trzeba przygotować się na okrzyki tutejszych dzieci
,,Mizungu” ,,How are you”, ,,Give me money”. Niektóre ,,drą ” się w niebogłosy, co jest trochę uciążliwe jak ledwo ,,zipiesz” na treningu. Niemniej są bardzo przyjazne i cieszą się z Twojego odwzajemnionego uśmiechu. Ostatnio nawet gromada około 30 uczniów dołączyła do mojego ,,easyrun”. W sumie fajnie, bo szybko mi zleciało.
Na co uważać?
Na jedzenie i higienę. PIEMY WODĘ BUTELKOWANĄ i spożywamy umyte owoce i warzywa.
Osobiście dodatkowo wspierałam się colostrum, by zabezpieczyć florę bakteryjną jelit, więc tylko jeden dzień jakoś mój żołądek coś panikował.
Co do treningu osobiście uważam, ze warto przygotować przed wyjazdem swój aparat ruchu na trudne warunki. Tu nie ma płaskich terenów, co najwyżej stadion ( nie ma tartanu, jest ziemia), a drogi są wyboiste. Wzmocnijmy pośladki, kolana i stawy skokowe oraz nasz core.
Dla kogo?
Każdy może przyjechać do The Home of Champion. Chcę tylko zaznaczyć, że im jesteś w słabszej formie tym Twoja aktywność w Iten będzie bardziej bolesna. Warto tu przyjechać już wytrenowanym, trenować bardzo spokojnie i dużo wolniej niż na nizinach.
Mój dawny trener opowiadał mi o zawodnikach, którzy przesadzili z treningiem wysokogórskim i już nigdy w życiu się nie odbudowali.
By duża altituda oddała na ,,zdrowie” przyjmuje się, że pobyt powinien trwać minimum trzy tygodnie. Zgadzam się z tym, ponieważ często aklimatyzacja trwa nawet 10 dni.
Czy warto?
Oczywiście. Bez względu, czy taki wyjazd przyniesie Wam nowe życiówki. Po prostu to inny świat.
Inna mentalność. Tu żyje się TU I TERAZ. Wszystko będzie dobrze. Ludzie idą do kościoła, by tańczyć, śpiewać i się radować. Wszystko da się zrobić z niczego. Je się to, co daje natura.
Jedyne co mnie osobiście trochę zniesmaczyło, to fakt że tutaj ,,biały” jest bogaty, więc można go więcej skasować. Z drugiej strony myślę, że to ,,mizungu” nauczyli czarnych, że im zostawią buty, rzeczy , dają pieniądze. Niemniej zaznaczę po raz kolejny, że NIE MA TU PRZEMOCY.
Nie masz to nie….Nikt się nie obraża. Jest pomoc, gdy jej potrzebujesz.
Zgubisz się na biegowej trasie to Cię podwiozą z radością. Są przygody, ale bezpieczne.
CDN……